EKSKLUZYWNY WYWIAD Z MACIEJEM ORŁOSIEM DLA WORLD BUSINESS CLASS MAGAZINE
Wiele osób zastanawia się, gdzie jesteś i co się z Tobą działo od czasu odejścia z TVP. Możesz nam streścić, co dzisiaj słychać u Macieja Orłosia?
Przeniosłem się jesienią 2016 r. do Telewizji WP. Tam prowadziłem kilka programów, między innymi newsy „Dzieje się 16.50”. Po roku z hakiem ta współpraca się zakończyła.
Jestem poza telewizją, trochę czasem tęsknię, ale uważam, że tyle już zrobiłem jako człowiek telewizji, poprzeczkę zawiesiłem samemu sobie tak wysoko, że lepiej nic nie robić, niż robić byle co. Uczę się nowych mediów – rozwijam swój profil na Instagramie oraz kanał na YouTube; w obu tych mediach jestem początkujący, ale to bardzo ciekawe wyzwanie. Poza tym, jestem producentem, trenerem wystąpień publicznych oraz tzw. hostem podczas wydarzeń biznesowych. Mam co robić, jestem bardzo zajętym człowiekiem.
Czy łatka „pana z Telexpressu” była dla Ciebie czymś naturalnym i sympatycznym, czy może jednak były takie momenty, że miałeś jej dość?
Ona nie „była”, ona JEST! Noszę ją już tak długo, że całkowicie się z nią zżyłem i ją polubiłem. To bardzo sympatyczna „łatka” – reakcje ludzi są niezwykle sympatyczne, ciągle tego doświadczam, nieustannie. Jeżdżę dużo po Polsce i dzień w dzień przekonuję się, że dla ludzi jestem panem
z „Teleexpressu”. „Miło pana widzieć na żywo – tyle lat jadłem z Panem obiad”, „Szkoda, że Pana nie ma w Teleexpressie, tak się z Panem zżyliśmy przez te wszystkie lata”, „Kiedy Pan wraca do Teleexpressu? Czekamy na Pana!”. Czy można mieć dość takiej „łatki”?
A pamiętasz swój pierwszy dzień w telewizji? Co wtedy robiłeś?
To było 15 czerwca 1991 r. Tego dnia pierwszy raz poprowadziłem „Teleexpress”. Byłem bardzo przejęty i niepewny czy się „przyjmę” – czy szefowie, tudzież widzowie mnie zaakceptują.
Czy to prawda, że jako dziecko podkładałeś głos w filmach dla dzieci? Możesz coś o tym opowiedzieć?
To się zaczęło w piątej klasie podstawówki. Do szkoły przyszli ludzie ze Studia Opracowań Filmów, z zaproszeniem dla chętnych na próbne nagrania. Myślę, że odwiedzili kilka szkół położonych najbliżej Studia, które znajdowało się przy Alei Niepodległości, między Rakowiecką a Narbutta. Chodziłem do „siedemdziesiątki” przy ulicy Bruna, a więc blisko. Teraz pewnie zorganizowano by ogólnopolski casting – ogłaszając temat np. na Facebooku, ale początek lat 70.
to były – jak wiadomo – całkiem inne czasy. Poszedłem na próbne nagrania, zostałem zaakceptowany i potem przez kilka lat przesiadywałem w Studiu, podkładając głos w filmach dla dzieci wyprodukowanych w demoludach. Pamiętam, że pierwszym filmem, w którym zagrałem głosowo, była bułgarska (chyba) produkcja „Jeże rodzą się bez kolców”. Podłożyłem głos
pod jednego z głównych bohaterów. Za zarobione pieniądze kupiłem sobie rower!
Niezależnie od tego, gdzie się pojawiasz – na ekranie telewizora czy monitorze komputera – jesteś uważany za dziennikarza z krwi i kości, trochę starej daty, ale w najlepszym tego słowa
znaczeniu. Co Twoim zdaniem świadczy o takim właśnie etosie dziennikarza?
Hm, to ciekawe pytanie – nikt mi go wcześniej nie zadał. Myślę, że najważniejsza jest potrzeba bycia uczciwym wobec odbiorców. Oni mi ufają, mam u nich ogromny kredyt zaufania, i to się wiąże z olbrzymią odpowiedzialnością. Odpowiedzialnością za słowo. Za informacje, które się
przekazuje. Za wartości. Kiedy pracowałem w newsach, czyli ponad ćwierć wieku, towarzyszyło mi poczucie, że powinienem być maksymalnie obiektywny, że widzów moje poglądy nie
interesują. To mi zostało, mam to we krwi, aż za bardzo, bo już nie jestem dziennikarzem newsowym, i mogę mówić, co myślę o tym czy innym polityku lub projekcie politycznym.
Prawdopodobnie został mi w głowie taki nawyk bezstronności.
Nieraz dało się słyszeć takie głosy: „Jak ten Orłoś dał radę wytrzymać tyle lat w jednym miejscu, robić ciągle to samo? Jakie cechy Twojego charakteru decydowały o tym, że ciągle Ci się chciało, że przez 25 lat witałeś się i żegnałeś z widzami z uśmiechem?
Bo to miejsce było niezwykłe. Niezwykły program, niezwykła redakcja – świetny zespół. Mieliśmy swój niepowtarzalny styl. No i mierzenie się z krótką formą, która jest niesamowicie wymagająca. Do tego okraszanie programu poczuciem humoru, pointami, żartem. Samo szukanie zabawnych informacji, tudzież zgrabnych pomysłów na ich opakowanie było zawsze wyzwaniem. Właśnie – każdy „Teleexpress” był dla mnie wyzwaniem. Jak sprawić, żeby ten kolejny program znowu czymś zaskoczył widzów, znowu ich rozbawił, rozśmieszył,
zwrócił na coś uwagę? Do tego świadomość misji: mamy wpływ na poczucie humoru Polaków, na polszczyznę, możemy przemycać informacje dotyczące kultury. Przykładem niech będzie „Teleexpressowy Przedział Literacki” – co tydzień mówiliśmy o jakiejś ważnej, wartościowej książce i pokazywaliśmy jej autora, który w dodatku się wypowiadał. To znaczy, przepraszam, zdaje się, że „Teleexpressowy Przedział Literacki” nadal istnieje, ale nie wiem, jaki jest teraz, bo nie oglądam telewizji.
Masz jeszcze kontakt z tym środowiskiem, kolegami i koleżankami z tamtych czasów: Markiem Sierockim, Jolantą Fajkowską, Hanną Smoktunowicz, Sławomirem Zielińskim? Czy zamknąłeś definitywnie tamten etap i ruszyłeś dalej własną drogą zawodową?
Z Markiem Sierockim oczywiście mam – nieregularny, bo obaj jesteśmy zapracowani, ale od czasu do czasu się widzimy. Marka bardzo lubię i za każdym razem rozmowa z nim wprawia mnie w dobry humor. W dodatku, na ogół dostaję od niego kolejną płytę sygnowaną jego nazwiskiem, więc naprawdę – same korzyści. Z pozostałymi osobami, które wymieniłeś kontaktu prawie nie mam, ale to jest wynik tego, że funkcjonujemy teraz w innych zupełnie przestrzeniach
i nie spotykamy się zawodowo. Z tym, że jeśli chodzi o Jolę, to znamy się tak ogólnie – nie z „Teleexpressu” – bo kiedy ja dołączyłem do zespołu (w 1991 r.) – jej już w redakcji nie było.
Z czego jesteś najbardziej dumny z perspektywy tych 25 lat, a czego (jeśli w ogóle) żałujesz, bądź chciałbyś, żeby potoczyło się inaczej?
Niczego nie żałuję. „Teleexpress” był dla mnie fantastyczną szkołą – życia, dziennikarstwa, warsztatu, telewizji. Najbardziej dumny jestem z tego, że prowadziłem tak długo tak lubiany i ceniony program. Może jeszcze inaczej – największą wartością są dla mnie widzowie. Ich liczba – ogromna – i ich przywiązanie, sympatia.
Media dzisiaj to zupełnie inne środki przekazu, niż jeszcze kilka lat temu. Pewnie to zabrzmi jak pytanie retoryczne, ale
czy uważasz, że jest w nich jeszcze miejsce na tradycyjne, pogłębione dziennikarstwo, oparte na faktach i merytorycznym
przekonaniu, a nie tylko na krótkim newsie i chwytliwym, tabloidowym tytule?
Jest miejsce na prawdziwe dziennikarstwo. Dobra jakość zawsze się obroni. Nie tylko mam nadzieję, ale jestem przekonany,
że wielu odbiorców – i nie jest to sprawa pokoleniowa – potrzebuje tego pogłębionego, dociekliwego, frapującego
dziennikarstwa. Jeżeli opowiada się ludziom historie, które dotyczą ich rzeczywistości, drążą temat, dążą do prawdy, w ich imieniu stawiają ważne pytania – to to zawsze spotka się z zainteresowaniem.
Jak Ty się odnajdujesz w tej rzeczywistości – na własnym kanale na YouTube, profilu na Facebooku? Co w dzisiejszym świecie mediów jest dla Ciebie przekleństwem, a co błogosławieństwem?
Mierzę się z nowymi mediami. Odkrywam je. Słucham ekspertów. Szukam swojej drogi. Świat dzisiejszych mediów nie jest dla mnie ani przekleństwem, ani błogosławieństwem. Jest wyzwaniem, ciekawą przygodą. Pamiętam o tym, że liczy się autentyczność, i w związku z tym nie próbuję udawać kogoś czy podlizywać się widzom. Jeśli nawet mówię o „subach”, to mówię to po swojemu...
W której roli czujesz się najlepiej: dziennikarza, prezentera, producenta, konferansjera? Która z nich jest w Twojej opinii najbardziej wymagająca?
Dodałbym do tego trenera i autora książek – szkoleniowych i dla dzieci. W każdej roli czuję się dobrze, w każdej mam doświadczenia, no może najmniejsze jako producent... ale pracujemy nad tym. Przy okazji – nie przepadam za słowem „konferansjer”. Wolę „moderatora”. Ale może niesłusznie.
A czy jest jeszcze coś, czego chciałbyś spróbować w świecie mediów? Jakieś niespełnione marzenia, inspiracje?
Myślę, że są jeszcze fantastyczne pomysły na programy telewizyjne, które mógłbym prowadzić. Mam takie pomysły. A jeśli trzeba, to przysiądę i w kilka godzin wydobędę z siebie kolejne świetne pomysły. Pewien kłopot polega na tym, że mało kto chce produkować nowe, oryginalne formaty – bezpieczniej dla stacji jest sięgnąć po licencjonowany program zagraniczny.
To jest beznadziejne, ale tak to działa, i tyle.
Co doradziłbyś dzisiaj młodemu człowiekowi, który przyszedłby do Ciebie z pytaniem: „Panie Macieju, chciałbym być dobrym, wartościowym dziennikarzem – co powinienem zrobić?”?
Mieć pasję, zainteresowanie, potrzebę dążenia do prawdy, stawiania ważnych pytań w imieniu twoich odbiorców – czy to są internauci, słuchacze, widzowie, to już bez znaczenia. Miej tzw. ciąg na bramkę, ucz się, zdobywaj wiedzę, bądź otwarty na świat i ciekawy świata.
Napisałeś niedawno książkę „O sztuce wystąpień publicznych”. Co Twoim zdaniem świadczy o tym, że jeden człowiek jest genialnym mówcą, a drugi duka z gotowej prezentacji w Power
Poincie?
Nie, to nie jest tak, jak by się wydawało – że jedni mają talent, a drudzy nie, i koniec. Krzywa Gaussa się przydaje – w środku większość, która może nauczyć się warsztatu i robić
sprawne prezentacje, a po bokach z jednej strony wybitnie uzdolnieni, a z drugiej – wybitne antytalenty. I jednych, i drugich spotykam bardzo rzadko. Moja książka to podręcznik dla ludzi,
którzy chcą się uczyć warsztatu i dowiedzieć się o pewnych zasadach, dotyczących wystąpień publicznych, które po prostu mogą bardzo pomóc w sytuacjach, kiedy trzeba przygotować
prezentację. Kiedy trzeba wyjść na scenę, zmierzyć się z widownią, uporać się z tremą i powiedzieć coś wartościowego, tak żeby widownia słuchała z zainteresowaniem.
Masz kogoś, kto Cię w życiu inspiruje? Może jakieś życiowe motto Macieja Orłosia, którym chciałbyś się podzielić z czytelnikami „World Business Class Magazine”?
„Pieniądze są lepsze od biedy, choćby ze względów finansowych” – Woody Allen.
Comentarios